Nieempatyczny empatyk. Jak nauczyłem się czytać emocje, żeby przetrwać:

Czy empatia może być czymś wyuczonym? A jeśli tak, to czy może być równie prawdziwa, jak ta instynktowna? W tym osobistym eseju opowiadam o dorastaniu w cieniu emocjonalnego chaosu, budowaniu systemu rozpoznawania nastrojów jak kodu do odczytania i o tym, jak maskowanie się stało moim drugim jądrem osobowości.

Mapa stanu emocjonalnego

Urodziłem się bez naturalnego kompasu emocjonalnego. Intuicyjne, emocjonalne, zmysłowe zdolności wyczuwania nastrojów innych, dla mnie były początkowo jak szum tła: istniały, ale nie mówiły niczego zrozumiałego. Świat jednak nie czekał, aż się nauczę, a ja nie mogłem czekać, aż świat mnie zrozumie. Musiałem działać, bo inaczej nie przetrwałbym dzieciństwa.

Mój ojciec cierpiał na chorobę dwubiegunową. I był jak pogoda w górach – raptowny, nieprzewidywalny, a zarazem dominujący i wszechobecny. W jednej chwili potrafił być serdeczny i błyskotliwy, w następnej – wybuchowy, gwałtowny, nieprzystępny. Balansował pomiędzy skrajnym uporem a irytującym niezdecydowaniem. Nie dało się polegać na jego nastroju, ale dało się go nauczyć. Nie rozumiejąc go, nauczyłem się go analizować.

Zacząłem budować wewnętrzną mapę – nie z emocji, lecz z obserwacji. Mimika, spojrzenia, ton głosu, sposób wchodzenia do pokoju, gest odkładania kluczy – wszystko mogło być sygnałem. Tak powstał we mnie wewnętrzny system wczesnego ostrzegania: katalog mikrozachowań, które zwiastowały burzę. Nie wiedziałem, czemu te sygnały występują, ale wiedziałem co zwiastują. To mi wystarczało, żeby uniknąć konfliktu. Albo przynajmniej przygotować się na atak.

To nie była empatia. To był instynkt przetrwania. Strategia przeżycia. Ale dziś widzę, że właśnie tam, w tym zimnym mechanizmie adaptacyjnym, zrodziła się moja osobliwa forma współodczuwania. Dziś nazwano by to może "traumatycznym programowaniem". Ja nazywam to wyuczoną empatią. Chociaż brzmi to jak oksymoron, jest to realny konstrukt psychiczny. Cenny, bo jedyny.

System operacyjny: empatia 2.0

Lata później, jako dorosły człowiek, nadal działam według tego systemu. Widzę ludzi jakby przez przezroczystą taflę – ich emocje są dla mnie rozproszone, zamglone, nie bezpośrednio odczuwalne. Ale kiedy patrzę uważnie, mogę je rozszyfrować. Potrzebuję tylko trochę czasu. Muszę rozłożyć sytuację na czynniki pierwsze, przeanalizować reakcje, zidentyfikować wzorce. Pewnie dlatego zazwyczaj nie udaje mi się zrobić dobrego pierwszego wrażenia.

W zamian za to, zyskuję po bliższym poznaniu, ponieważ – o ironio – trafiam celniej niż ci, którzy „czują sercem”. Bo moja empatia jest konstruktem, algorytmem, systemem nabytym. Nie opiera się na chwilowych wrażeniach, ale na złożonym kodzie interpretacyjnym. Każda nowo poznana osoba doczekuje z mojej strony pogłębionej analizy. Czy to mniej wartościowe? Kiedyś myślałem, że tak. Dziś wiem, że to po prostu inne.

Osoby w spektrum wyuczonej empatii są często hiperuważne. Ich relacje nie opierają się na przeczuciu, lecz na analizie, na wsłuchaniu, na drobiazgowej rekonstrukcji cudzych emocji. To nie jest łatwa empatia – to empatia z wysiłku. Z wysiłku, który w neurotypowym świecie często przechodzi niezauważony.

Być może właśnie dlatego osoby takie jak ja często czują się, jakby były emocjonalnymi tłumaczami – przekładają cudze stany wewnętrzne na zrozumiały dla siebie język, a potem próbują na nie zareagować „właściwie”. Maskują luki w percepcji emocjonalnej wyszlifowanymi reakcjami społecznymi. Grają. I czasem się w tej grze gubią.

Empatia na granicy

Z wiekiem moja empatia nie zniknęła. Przeciwnie – wtórnie związała się z intuicją w sposób niemal organiczny. Czasem wystarczy kilka słów, spojrzenie, ton głosu – i już wiem. Ludzie mają często wrażenie, że bardzo dobrze ich rozumiem. Że widzę więcej, niż powinni pokazać. Zdarza się, że się odsuwają. Jakby bali się, że wiem o nich zbyt wiele.

Nie zaglądam w ich wnętrze bez pozwolenia – ale czasem to wnętrze samo się otwiera. I właśnie wtedy pojawia się kolejna wewnętrzna sprzeczność: nie wiem, czy to dar, czy przekleństwo. Bo trudno nie widzieć, kiedy się już raz nauczyło.

Czym właściwie jest empatia?

Empatia to nie uczucie – to proces. Złożony, warstwowy, angażujący cały układ nerwowy. Najpierw jest bodziec – mimika, głos, gest. Potem mózg aktywuje tzw. neurony lustrzane, które odtwarzają cudzy stan emocjonalny wewnątrz nas. Następnie ciało reaguje – serce przyspiesza, kark się napina. Dopiero potem pojawia się interpretacja: „on się boi”, „ona cierpi”. Ostatnim etapem jest reakcja – słowo, gest, obecność.

Większość ludzi przechodzi przez te etapy błyskawicznie, nieświadomie – głównie prawą półkulą mózgu. Szybko, intuicyjnie, opartą na wzorcach i odczuciach. Ja muszę tym sterować “ręcznie”. W moim przypadku lewa półkula wtrąca się już na etapie oddechu, tonu, milczenia. Przerywa proces, dopytuje, analizuje. Też widzę, też czuję, ale zanim to poczuję naprawdę, muszę to zrozumieć. Nie dlatego, że mam niedobór – tylko dlatego, że nie potrafię odłączyć racjonalności. Empatia przychodzi – ale przez analizę. Przez siatkę logiki. Z opóźnieniem. Z warunkiem.

Ciało modzelowate, czyli emocje na linie wysokiego napięcia

Być może wszystko rozgrywa się gdzieś na poziomie ciała modzelowatego – tego mostu między półkulami, który u większości ludzi działa jak autostrada. U mnie czasem przypomina kolejkę linową. Emocje z prawej strony muszą przeprawić się przez filtr racjonalności z lewej – wolniej, ostrożniej, z pełnym rozpoznaniem. Nie jest to błysk – to konstrukcja. Ale może właśnie dlatego ta empatia jest tak trwała.

Cena maski

Ten mechanizm, który pomógł mi przetrwać, niesie też koszt. Stałem się specjalistą od masek. Grałem role: dobrego syna, grzecznego ucznia, zabawnego kolegi, rozsądnego  współpracownika. Przez lata nie wiedziałem, kim jestem, bo byłem wszystkimi, jakich potrzebowali ode mnie inni.

To nieustanne dostosowywanie się rozdzieliło mnie od mnie samego. Jedna część mnie analizuje i projektuje reakcje. Druga – siedzi cicho w kącie, jak dziecko, które za dużo widziało. Czasem te dwie części zaczynają ze sobą rozmawiać. Innym razem – jedna udaje, że tej drugiej nie zna.

Leworęczny w praworęcznym świecie

Mój mózg od początku nie pracował według „standardowego” schematu. Niezdiagnozowany autystyk z elementami adhd. Dziecko pełne sprzeczności, zodikalna Ryba z ascendentem w Skorpionie. W dodatku urodziłem się leworęczny, ale mój ojciec wymusił na mnie praworęczność. Ta przymusowa zmiana to nie tylko kwestia motoryki – to również wyzwanie dla całej organizacji mojego myślenia i odczuwania. Mój niestandardowy mózg musiał sobie dorobić kolejną nakładkę systemową, by wypełnić oczekiwania środowiska. Do dziś jednak, naturalna leworęczność ujawnia się w u mnie w wielu sytuacjach, których ojciec zazwyczaj nie kontrolował.

Czy empatia musi być „z wnętrza”?

Wielu ludzi myśli, że empatia to coś, co czujemy – spontanicznie, jak ciepło czy zimno. Ale co, jeśli to coś, czego można się nauczyć? Co, jeśli prawdziwa empatia to nie to, co dzieje się automatycznie, ale to, co robimy pomimo braku automatyzmu?

Bo choć nie czuję emocji innych ludzi od razu, potrafię się zatrzymać. Przyjrzeć się im. Spróbować zrozumieć ich świat, nawet jeśli nie jest to dla mnie naturalne. A potem – odpowiedzieć adekwatnie. Nie dlatego, że „czuję to samo”, tylko dlatego, że chcę być blisko.

Czyż nie o to właśnie chodzi?

Epilog

Być może to właśnie osoby w spektrum są bardziej zdolne do empatii – nie tej łatwej, intuicyjnej, emocjonalnej, ale tej ciężkiej, wypracowanej, świadomej. Bo wiedzą, jak wiele trzeba wysiłku, by zauważyć drugiego człowieka. Jak wiele trzeba odwagi, by próbować z nim zostać – nawet, gdy się go nie rozumie do końca. Empatia nie dla każdego jest odruchem. Dla mnie jest gestem. Czasem spóźnionym. Zawsze świadomym. To nie dar, który się otrzymałem, lecz wybór, który podejmuję – dzień po dniu. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga