Lewicowy Jezus  prawicowy sztandar, czyli paradoks duchowej rewolucji w służbie konserwatywnego porządku: 

Chrystus  rewolucjonista, który nawoływał do oddania majątku i służby najbiedniejszym  dziś pojawia się na sztandarach konserwatywnych ruchów politycznych. Jak to możliwe, że duchowy buntownik stał się ikoną obrony tradycyjnego porządku?

Obrazek z codzienności politycznej

Na wiecu wyborczym w Polsce, obok biało-czerwonych flag, wisi krzyż. W USA – w kościołach ewangelickich – kazania przenikają się z wystąpieniami polityków republikańskich. W przestrzeni publicznej coraz częściej widzimy Jezusa jako strażnika narodowej tożsamości, obrońcę rodziny, symbol walki z „lewackimi ideologiami”. Jego twarz pojawia się na bilbordach nawołujących do „obrony cywilizacji chrześcijańskiej”. A przecież ten sam Jezus mówił: „Biada wam, bogacze, bo odebraliście już swoją pociechę” (Łk 6,24), „Sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim” (Łk 18,22), „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5,3). Jak to się stało, że duchowy anarchista stał się maskotką prawicowych porządków?

Jezus jako radykalny buntownik

Współczesna klasyfikacja poglądów politycznych jest młoda – sięga zaledwie rewolucji francuskiej – ale nawet przez ten pryzmat nauki Jezusa wypadają zaskakująco jednoznacznie. Sprzeciw wobec bogactwa i opresji. Otwartość wobec grup społecznych, które w dawnym Izraelu były dotknięte wykluczeniem: Samarytan, prostytutek, celników. Krytyka hipokryzji religijnych elit. Pacyfizm. Radykalne wezwanie do wyrzeczenia się własności i przewartościowania relacji społecznych: „Ostatni będą pierwszymi” (Mt 20,16), „Kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich” (Mk 9,35). Czyż nie jest to rewolucyjny projekt duchowego egalitaryzmu, który dziś zyskałby łatkę utopijnego lewicowego idealizmu?

W przypowieści o bogaczu i Łazarzu (Łk 16,19–31) Jezus bez cienia wątpliwości oskarża ludzi sukcesu i dostatku o ślepotę na cierpienie. A w scenie wypędzenia kupców ze świątyni (Mt 21,12–13) – dokonuje fizycznego aktu sprzeciwu wobec komercjalizacji religii. Ten Jezus nie był „umiarkowanym centrowcem”. Był prorokiem niosącym głęboko wywrotowe przesłanie. Gdyby dzisiaj żył — najpewniej walczyłby z kościołem, który działa pod jego imieniem. A jednak dziś staje się figurą konserwatywnego porządku.

Jezus jako palimpsest ideologiczny

Dlaczego więc to prawica – nie lewica – eksponuje postać Jezusa? Powodów jest kilka.

Po pierwsze: symbol. Chrystus jest potężnym znakiem kulturowym, zakorzenionym głęboko w zachodniej tożsamości. Kto go „ma” po swojej stronie, ten zyskuje dostęp do emocjonalnej legitymizacji – do sacrum. Prawica, szczególnie ta narodowa, odwołuje się do religii jako bastionu „wiecznych wartości”, niezależnych od politycznych mód. Jezus zostaje wtłoczony w ramy „obrońcy tradycji” – choć przecież mówił: „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10,34).

Po drugie: instytucja. Kościoły – zwłaszcza te hierarchiczne – przez wieki były sprzęgnięte z władzą. Nauki Jezusa zostały skodyfikowane, uładzone, przekształcone w dogmat. Mówiąc brutalnie: duchowa rewolucja została zaadaptowana przez system, który Jezus chciał podważyć. Prawica odwołuje się więc nie tyle do osoby Jezusa, ile do instytucjonalnego dziedzictwa chrześcijaństwa – z jego autorytetem, strukturą, dyscypliną.

Po trzecie: tabu. Lewica często unika języka religijnego, obawiając się oskarżeń o hipokryzję albo próbę zawłaszczenia duchowości. Tymczasem prawica nie ma takich oporów – dlatego może skuteczniej „brandować” Chrystusa jako swojego patrona.

Po czwarte: geneza rozbratu lewicy z religią. Współczesna lewica w dużej mierze odziedziczyła ateistyczny rys nie dlatego, że sprzeciwia się naukom Jezusa, lecz dlatego, że narodziła się w opozycji do instytucji, która działała pod jego imieniem. W XIX wieku ruch robotniczy i socjalistyczny wyrastały w cieniu Kościoła sprzymierzonego z monarchią, właścicielami ziemskimi i porządkiem klasowym. Religia, zwłaszcza w wydaniu hierarchicznym, była postrzegana jako filar systemu, przeciwko któremu lewica się buntowała. W efekcie, odrzucając instytucję, odrzucono także symbol – nawet jeśli etyczny rdzeń nauki Jezusa był bliski lewicowym ideałom równości i solidarności. Ta decyzja miała swoją cenę: oddała prawicy monopol na język sacrum, a wraz z nim potężne narzędzie mobilizacji i budowania wspólnoty.

Religia to nie zawsze równa wierze

W tym kontekście warto odróżnić wiarę od religii. Wiara jest systemem wartości, wewnętrznym przekonaniem, które kształtuje sposób patrzenia na świat – może dotyczyć równości, sprawiedliwości, wolności. W tym sensie lewica również jest „wspólnotą wiary”, tyle że świeckiej. Religia natomiast to struktura rytuałów, strojów, ceremonii i instytucji, które tę wiarę porządkują i kontrolują. Jak widać – wbrew pozorom religia i wiara mogą funkcjonować niezależnie od siebie: może istnieć wiara bez religii oraz religia bez wiary. Nauki Jezusa należą do porządku wiary – duchowego buntu i radykalnego przewartościowania relacji społecznych. Tzw. religia „chrystusowa” powstała później, tworzona przez takich architektów porządku jak św. Paweł czy Konstantyn Wielki, którzy osadzili przesłanie w ramach polityki i hierarchii. W tym procesie przewrót w myśleniu został nie tylko uładzony, ale i w wielu punktach wypaczony.

Echa duchowej komuny

Choć termin „lewica” narodził się dopiero po rewolucji francuskiej, duch „Jezusowego egalitaryzmu” znajdował swoich wyznawców na długo wcześniej. W mrokach średniowiecza i burzliwych wiekach późniejszych pojawiali się ludzie, którzy czytali Ewangelię dosłownie — i brali ją poważniej niż jakiekolwiek kościelne bulle.

W XIII wieku włoscy Bracia Apostolscy głosili, że własność prywatna jest grzechem, a jedyną drogą jest wspólnota dóbr i życie jak Chrystus i Apostołowie — boso, bez monet w sakiewce, poza murami pałaców. Kościół nazwał ich heretykami, bo ich kazania brzmiały jak program polityczny wymierzony w cały porządek feudalny.

W Czechach XV wieku Taboryci — radykalne skrzydło husytów — odrzucali przywileje panów i biskupów, żyli we wspólnocie, a ich modlitwy mieszały się z politycznymi hasłami o równości wszystkich ludzi wobec Boga. Wprowadzili coś na kształt religijnej republiki, gdzie Eucharystia i wiec ludowy stały obok siebie.

Nawet w łonie samego Kościoła rodziły się iskry buntu. „Duchowi” franciszkanie, niepogodzeni z kompromisami papieży, obstawali przy skrajnej wersji ślubu ubóstwa św. Franciszka. Widzieli w złoconych ornatach i kapiących od tłuszczu biskupich stołach bluźnierstwo wobec kazania na górze.

Potem przyszli anabaptyści z Münster, którzy próbowali stworzyć miasto-wspólnotę, w którym nie było bogatych ani biednych — choć ich historia skończyła się tragicznie. Jeszcze później w Anglii XVII wieku Diggerzy zaczęli uprawiać ziemię na wspólnych polach, wierząc, że Bóg dał świat wszystkim ludziom po równo.

Te ruchy miały wiele imion i różnych proroków, ale łączyła je jedna herezja: przekonanie, że Ewangelia nie jest metaforą, lecz instrukcją życia. Za tę dosłowność płacili wysoką cenę — od ekskomunik po stosy i gilotyny. Ale w ich opowieściach pobrzmiewa echo idei, którą dziś lewica uważa za swoją: że miarą człowieczeństwa jest troska o najsłabszych, a własność i władza są tylko narzędziami, które łatwo mogą stać się bożkami.

Może właśnie dlatego Kościół instytucjonalny tak konsekwentnie ich niszczył — bo w ich słowach było więcej z Jezusa niż w homiliach wygłaszanych w cieniu katedr.

Co nam to mówi o polityce i duchowości dziś?

Współczesny świat pełen jest paradoksów. W USA kaznodzieje głoszący Ewangelię prosperity wspierają polityków tnących świadczenia społeczne. W Polsce księża potępiają „lewicowe ideologie”, cytując Jezusa, który mówił: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25,40). Chrystus staje się figurą oporu wobec zmian społecznych, mimo że jego życie było nieustannym ruchem w stronę zmiany.

Czy można więc odzyskać Jezusa jako postać duchowej rewolucji – nie dla lewicy czy prawicy, ale dla człowieka? Być może. Ale wymaga to odwagi, by spojrzeć poza instytucję, poza symbol, poza tradycję – i usłyszeć głos, który wciąż powtarza: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18,36).

Jezus nie głosuje na prawicę

Jezus nie przyszedł, by bronić status quo. Przyszedł, by je zakwestionować. Jego nauki były radykalne, niewygodne, niepolityczne. A jednak – polityka nieustannie próbuje je okiełznać, ubrać w sztandar i wykorzystać dla własnych celów. Chrystus na prawicowym sztandarze to dowód nie na ideologiczną spójność, ale na plastyczność symboli i głód świętości, który każda władza próbuje ugłaskać na swój sposób.

Paradoks polega na tym, że im bardziej Jezus staje się narzędziem polityki, tym bardziej oddala się od swojego przesłania. A może właśnie to – ten wieczny rozjazd między nauką a interpretacją – jest najgłębszym dramatem religii w świecie ideologii?

Zrozumienie tej historii pozwala dostrzec, że spór o Jezusa to nie tylko kwestia teologii, lecz przede wszystkim walki o symbole. Prawica, zawłaszczając postać Chrystusa, wzmacnia swój przekaz emocjonalny i moralny. Lewica, wyrzekając się metafizyki, w imię racjonalizmu, pozbawiła się jednej z najpotężniejszych walut politycznych – zdolności nadawania swoim ideom wymiaru duchowego. A przecież łatwiej jest uzasadniać idee równości, sprawiedliwości i humanizmu - poprzez pryzmat wiary, a nie ekonomii. Tymczasem – oddano prawicy monopol na symboliczny wymiar wspólnoty, a spór o nauki Jezusa – zamiast stać się debatą o ich sensie, utknął w obszarze krytyki… rytuałów. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga