Uwierające maski. O autyzmie, ADHD i życiu z przeciążeniem emocjonalnym:
Niektórzy z nas całe życie uczą się być „normalni”. Noszą maski – wyćwiczone miny, wyuczony język ciała, gotowe odpowiedzi. Ale kiedy neurotypowy świat ściera się z neuroatypową wrażliwością, maski w końcu pękają. Czasem cicho. Czasem z hukiem. Zawsze – od środka.
Świat bez drzwi
Nie jestem zamknięty w sobie. To świat zamknął się przede mną — w swojej prędkości, uproszczeniach i oczekiwaniach. A ja codziennie próbuję znaleźć klucz do drzwi, które wcale nie były dla mnie projektowane.
Moja krzywa mina nie jest komunikatem. Nie jest wyrzutem. Nie jest też buntem. W dziewięciu przypadkach na dziesięć to po prostu smutek. Smutek z rozczarowania sobą — że znów czegoś nie powiedziałem, nie zdążyłem, nie zareagowałem jak „trzeba”. Smutek z własnej niemocy — że coś, co dla innych jest naturalne, dla mnie bywa wyczynem na miarę wyprawy na Księżyc.
Maski i skafandry
Złość na innych? To nie jest moja specjalność. Złość przychodzi tylko wtedy, gdy ktoś — nawet w dobrej wierze — wymaga ode mnie czegoś, czego nie potrafię. Albo gdy życie stawia mnie w sytuacjach, z którymi sobie nie radzę. Nie dlatego, że nie chcę. Dlatego, że nie umiem. I wtedy przez chwilę wszystko we mnie się napina — nie przeciwko człowiekowi, tylko przeciwko bezsilności.
Od dawna wiem, jak się nosi maski. Nauczyłem się tego wcześnie. Maski są po to, by nie przestraszyć otoczenia sobą. By nie być „dziwnym”, „niegrzecznym”, „zbyt cichym” albo „zbyt dosłownym”. Pozwalają funkcjonować. Mówić w rytmie cudzych oczekiwań. Uśmiechać się wtedy, gdy nie bardzo wiadomo dlaczego. Udawać zrozumienie, gdy rozmowa biegnie przez trzy warstwy ironii i cztery niuanse społeczne. Maski są jak skafandry — chronią, ale ograniczają dopływ tlenu. A w pewnym momencie i tak pękają — od różnicy ciśnień.
Spokój jako strategia przetrwania
Nie widzisz tego po mnie, bo gram dobrze wyuczoną rolę. Ale gra zmienia człowieka. Uczy go unikania prawdziwego siebie. Bo kiedy jesteś „sobą” — zadajesz zbyt wiele pytań. Milczysz zbyt długo. Nie umiesz zapanować nad mimiką. Tracisz samokontrolę. Ukrywasz więc rozszalałe emocje pod maską spokoju, ale spalasz się od środka. Nie proszę już o ulgę. Nie chcę współczucia. Chcę tylko, żebyś wiedział, że za tą wystudiowaną twarzą stoi ktoś, kto się bardzo starał. Kto przeszedł własną ścieżkę wojownika — bez broni, ale z ciężkim ekwipunkiem. Zbyt często sam, bez mapy i wsparcia.
Najtwardsza z wszystkich masek to ta, która pozwala udawać, że nic mnie to nie obchodzi. Obchodzi tak bardzo, że muszę to na bieżąco wypierać, by móc w ogóle funkcjonować. To nie jest obojętność. To samoochrona przed własnym rozedrganiem. Bo jeśli coś mnie poruszy — pęknie cała reszta.
Od eksplozji do przecieku
Przeważnie to nie smutek mnie wyłącza, tylko przeciążenie. Przebodźcowanie — hałasem, ruchem, emocjami innych ludzi, oczekiwaniami, których nie nadążam nawet zrozumieć, a co dopiero spełnić. Otoczenie wtedy się dziwi: „czemu uciekasz?”, „czemu jesteś opryskliwy?”, „czemu mówisz takie dziwne rzeczy?”. Nie wiedzą, że mój magazyn jest już przeładowany. Że to ten moment, w którym może się z niego wyłącznie ulać. Nie wina. Nie bunt. Nie złe wychowanie ani zamierzona agresja. Opanowałem już wybuchy, ale czasem zdarza się... przeciek.
Między spektrum a spektrum
Według wstępnej diagnozy, mam mieszany profil. Autyzm i ADHD jednocześnie. Co oznacza, że jedna cecha mnie spowalnia, a druga przyspiesza. Jestem przeciągany między potrzebą spokoju a pogonią za wewnętrznym nadmiarem. Nie umiem siedzieć w miejscu, ale nie znoszę chaosu. Nie znoszę powtarzalnych zadań, ale praca bez struktury mnie niszczy. Nie umiem odpoczywać, jeśli nie jestem skrajnie wykończony. I nie potrafię być wśród ludzi — choć ich potrzebuję.
W pracy to piekło. Nie mogę się wpasować w zespół, który działa bez reguł. Potrzebuję jasnych granic, zadań, priorytetów. Ale jednocześnie – zbytnie ograniczenia zabijają moją motywację. Jeśli zaś nie widzę sensu w tym co robię, natychmiast się odłączam. Mam problem z decyzyjnością, bo każda decyzja to milion scenariuszy do rozważenia. Wszystko analizuję. A potem już nie mam siły na działanie.
Z zewnątrz może to wyglądać jak niezdecydowanie albo brak motywacji. W rzeczywistości to przeciążenie procesowe. Zbyt wiele informacji. Zbyt wiele zmiennych. I brak przestrzeni na błąd.
Skafander pęknięty, ale idę dalej
A mimo to działam. Codziennie. Wbrew sobie — i dla siebie. Bo choć wiele masek pękło już w środku, to ja nadal próbuję. Być sobą — w świecie, który nie przewidział dla mnie miejsca.
Komentarze
Prześlij komentarz
Witam w przestrzeni dialogu.