Zrzędzenie z potencjałem, czyli o polskim narzekaniu, które zmienia świat:
Polskie narzekanie uchodzi za przywarę narodową. Ale może narzekanie to nie słabość, tylko pierwszy etap zmiany? Ten tekst to opowieść o języku niezgody, który — gdy go nie zignorować — potrafi zamieniać się w działanie. I w coś więcej niż tylko zrzędzenie przy herbacie.
Narzekacz czy konstruktor?
„Polacy narzekają na wszystko” — mówią z uśmiechem obcokrajowcy, zaskoczeni, że naród z tak pięknymi górami, chlebem i Chopinem potrafi zepsuć każdy dzień ponurą konstatacją o pogodzie, rządzie albo sąsiadach. Ale czy to naprawdę tylko narzekanie?
Bo może — zamiast zrzędzenia — mamy do czynienia z formą krytycznej kreatywności? Może to, co brzmi jak lament, jest w rzeczywistości subtelną próbą poprawy rzeczywistości? Polak nie siada bezczynnie, żeby jęczeć nad swoim losem. On widzi, że coś można zrobić lepiej. Że coś nie działa, ale da się to naprawić. Że świat nie musi wyglądać tak, jak wygląda dziś.
I właśnie w tym — w tej uporczywej, czasem irytującej, ale nieustannej niezgodzie — kryje się sedno polskiego narzekania: nie użalanie się, ale bodziec do zmiany.
Historia jako długie westchnienie
Nie ma w tym przypadku. Polskie narzekanie ma głęboki kontekst historyczny. Przez wieki doświadczaliśmy rozbiorów, okupacji, wojen, zdrad i głodu. Kiedy rzeczywistość nie dawała złudzeń, trzeba było wykształcić język niezgody — narzekanie jako akt poznawczy. Kiedy nie mogliśmy mówić wprost, mówiliśmy półgłosem. Kiedy nie można było działać, trzeba było przynajmniej zauważać.
To właśnie z tych pokładów nieufności wobec oficjalnych struktur, z tej kultury wiecznego „naprawiania po kimś” wyrasta współczesny Polak — przedsiębiorczy, aktywny, wiecznie coś poprawiający. Czasem bez pozwolenia, czasem wbrew wszystkiemu.
Startupy z marudzenia
Weźmy choćby polskie startupy. Przedsiębiorcy, którzy zobaczyli, że coś w systemie nie działa, nie popadli w depresję — tylko zrobili aplikację. Albo platformę. Albo system rezerwacji wizyt u fryzjera, który teraz działa na pięciu kontynentach. Nie byłoby tej eksplozji innowacji, gdyby wcześniej nie padło to słynne: „Ale czemu to tak źle działa?”
To samo widać w lokalnych społecznościach. Tam, gdzie zawodzi centrum, pojawia się sąsiedzka czujność. Dziurawy chodnik? „Trzeba to naprawić.” Brak świetlicy? „Zróbmy zbiórkę.” Tu narzekanie nie zatrzymuje się na etapie komentarza — ono przechodzi w działanie.
Mur, który marnuje energię
Problem zaczyna się tam, gdzie ta oddolna, krytyczna energia trafia na ścianę. A tą ścianą bywa biurokracja, niechęć do zmian, proceduralny beton. I wtedy zamiast pomysłu mamy frustrację. A z frustracji — nowe narzekanie. Błędne koło, które zabija inicjatywę i uczy bezradności.
Nie chodzi więc o to, że narzekanie jest złe. Chodzi o to, że często nie ma gdzie się podziać.
Siła, którą wystarczy dopuścić
A teraz wyobraźmy sobie, co by było, gdybyśmy zamiast blokować, zaczęli słuchać. Gdybyśmy przestali traktować narzekanie jak upierdliwość, a zaczęli je rozumieć jako sygnał — że komuś zależy, że coś widzi, że chce poprawić. Wtedy narzekanie mogłoby stać się narodowym paliwem: formą obywatelskiej uwagi, społecznej energii i twórczego fermentu.
Bo Polak, który narzeka, to często Polak gotowy do działania. Trzeba mu tylko nie przeszkadzać.
Podsumowanie z determinacją
Legendarne polskie narzekanie to nie jest słabość. To jest siła wstępna. Energetyczne zwarcie przed iskrą zmiany. Kiedy ktoś mówi: „To się nie da” — Polak zazwyczaj mówi: a gdyby tak... pokombinować?
Może więc czas zmienić optykę. Nie odrzucać narzekania jako kulturowego balastu, ale zobaczyć w nim to, czym bywa w najlepszym wydaniu: językiem troski, diagnozy i gotowości do poprawy świata — po swojemu, po polsku, czasem z grymasem, ale z sercem.
Komentarze
Prześlij komentarz
Witam w przestrzeni dialogu.