Przemijanie znaczeń: 

Znaczenia nie są wieczne. Przetrwają formy, ale sens rozpada się cicho — jak zapach, który znika — niedostrzegalnie lecz konsekwentnie. W epoce cyfrowego chaosu, symbolicznych konfuzji i kulturowych rozpadów — pytanie o znaczenie staje się pytaniem o nas samych: kim jesteśmy, skoro mówimy tymi samymi słowami, ale rozumiemy je inaczej?

Mówi się, że nie ma nic trwalszego niż materia. A może jest odwrotnie? Może właśnie materia przemija najciszej — nie w sensie fizycznym, lecz semantycznym. Rzecz zostaje, ale znika to, co czyniło ją ważną. Znaczenie. Sens. Relacja.

W muzeach przechowujemy skorupy naczyń, których nie potrafimy już nazwać. Wpatrujemy się w grobowce ludzi, których imion nigdy nie poznamy. Czytamy frazy zapisane alfabetami, które znają już tylko nieliczni specjaliści — jakby samo przetrwanie formy miało moc ocalenia ducha. Tymczasem duch często dawno już wyparował.

Z pokolenia na pokolenie toczymy cichą, nierówną walkę z entropią. Nie z tą fizyczną — z rdzą, kurzem i patyną radzimy sobie coraz sprawniej. Chodzi o entropię znaczeń. O powolny rozkład sensu, którego nie zatrzyma nawet najdokładniej zakonserwowany marmur.

Entropia semantyczna

W fizyce entropia to miara chaosu. W teorii informacji — niepewności. A w kulturze? To rozmywanie się tego, co kiedyś było oczywiste.

Gest błogosławieństwa, dłoń z dwoma palcami — dziś może być emotką, żartem, znakiem pokoju. „Ojczyzna”, kiedyś niemal sakralna, coraz częściej staje się narzędziem politycznego marketingu, plastrem naklejonym na tożsamościową pustkę.

Weźmy choćby słowo "rewolucja". Dla XVIII-wiecznego paryżanina było ono wyzwoleniem spod jarzma monarchii. Dla współczesnej korporacji to nazwa linii odkurzaczy. Albo "krzyż" — symbol męczeństwa, wiary, zbawienia. Dziś: logo na pudełku z ciastkami wielkanocnymi albo dekoracja przy rondzie. Zmienia się wszystko — intencja, odbiór, kontekst. Przetrwała forma, ale kto ją jeszcze naprawdę czuje?

W Odysei Odyseusz płacze, słysząc pieśń o wojnie trojańskiej — bo pieśń ta wciąż niesie żywy sens. Dziś, gdy czytamy Szekspira bez znajomości realiów elżbietańskiej Anglii, zostaje nam szkielet fabuły. Bez krwi. Bez nerwu. Bez napięcia między słowem a światem.

Znaczenie nie jest własnością rzeczy. To akt — delikatna relacja między formą a wrażliwością. Czas rozluźnia tę relację. W końcu ją przerywa.

Zapach, który znika

To widać wyraźnie, gdy patrzymy na pisma starożytnych. Znamy kształt znaków klinowych Sumerów, potrafimy rozszyfrować niektóre inskrypcje Majów. Ale czy naprawdę wiemy, co oznaczają? Nie tylko na poziomie gramatyki, lecz kulturowego paradygmatu. Czy rozumiemy, jakich światów te teksty były wyrazem? Ich mitologie, skojarzenia, lęki, etykę — to wszystko umknęło. Forma przetrwała, ale sens wyparował.

Nie trzeba jednak sięgać tak daleko w przeszłość. Jeszcze mój dziadek odróżniał trzewiki, buciki i pantofle — każda z tych nazw określała inny typ obuwia. Dziś wszystkie znaczą to samo: coś do chodzenia. Moja babcia zaś dokładnie wiedziała, jakim sposobem zrobić dżem, jak konfiturę, a jak marmoladę — i różnice te nie były tylko kulinarne, ale i społeczne, sezonowe, a nawet klasowe. Dziś wystarczy jeden słoik z napisem „owocowy wyrób do smarowania” i już nikt się nie zastanawia, co właściwie w nim jest. Forma się upraszcza, sens się rozmywa.

W tym sensie znaczenie przypomina zapach: ulotne, niewidzialne, ale realne tylko tak długo, jak ktoś je czuje. Potem znika. Świat przechowuje formy — nie znaczenia.

Słowa, które były gestem

Niektóre słowa są jak skamieliny gestów. „Szczypta” — dziś to jednostka objętości, nieokreślona, „na oko”. Ale kiedyś to był rozkaz: szczypta! — „szczypcie!”, „weźcie odrobinę palcami!”. Ręka, działanie, natychmiastowość. Zanikło wszystko, co cielesne i bezpośrednie. Został termin kuchenny — bez ruchu, bez historii. I takich słów jest więcej: „okruch”, „ułamek”, „kropla” — dziś czysto statyczne, kiedyś — dynamiczne, pełne czynności, emocji, ciała.

To właśnie ten moment, gdy znaczenie traci związek z doświadczeniem, jest początkiem semantycznego zaniku. Forma zostaje, duch znika. I zostaje tylko słowo, jak pusty słoik po konfiturze.

Iluzja zachowania

Bronimy pomników, jakby one broniły nas. Modlimy się słowami, których nie rozumiemy. Powtarzamy rytuały, które kiedyś niosły wspólnotowe uniesienie, a dziś często wywołują tylko zmęczony automatyzm. Ogień dawno zgasł, ale my wciąż podsycamy popiół, łudząc się, że wróci żar.

To złudzenie wspierają instytucje: religijne, państwowe, akademickie. Konstytucja? Coraz rzadziej manifest wspólnotowego ducha, częściej eksponat w gablocie debat. „Bóg”? Kiedyś przeżycie — dziś hasło reklamowe lub pałka do wykluczania.

Przypomina to średniowieczne relikwie: kawałek drewna, rzekomo z krzyża, zamknięty w złoconej monstrancji. Czy naprawdę zachowaliśmy jakieś "święte" znaczenie? Czy tylko pustą formę, obudowaną zbiorową projekcją?

Zamglenie sensu

Czy naprawdę się rozumiemy? Czy słysząc to samo słowo, naprawdę słyszymy to samo?

Polityczne komunikaty, nagłówki portali, wpisy w mediach społecznościowych — wszystko opiera się dziś na domyślnym sensie, który każdy odczytuje po swojemu. Wspólny kod kulturowy łączy nas coraz słabiej. Coraz więcej dzieli nas semantyczne zamglenie.

Każdy z nas nosi w sobie prywatną archeologię znaczeń. Dla jednych „święta” to radość, dla innych — ból. Dla jednych „dom” to bezpieczeństwo, dla innych — trauma. Te same słowa, różne światy.

Nie da się zbudować uniwersalnego języka znaczeń. Bo znaczenie nie istnieje samo w sobie. Jest zawsze relacyjne. Potrzebuje nadawcy, odbiorcy i wspólnego kodu. A to wszystko jest kruche.

Jak pisał Umberto Eco: „Tekst nie istnieje. Istnieje tylko jego interpretacja.”

Współcześni alchemicy

Żyjemy w epoce posthermeneutycznej. Nie przekazujemy już znaczeń jak pałeczki w sztafecie. Przekazujemy znaki i formaty. Interpretacja spada na odbiorcę. Jesteśmy nie tyle depozytariuszami prawdy, co zarządcami niepewności.

To ogromna odpowiedzialność — i wielkie wyzwanie egzystencjalne. Jak żyć, nie wiedząc, co naprawdę znaczy „miłość”, „ojczyzna”, „wiara”, „wolność”? Jak nie oszaleć w świecie, w którym symbolika narodowa może zostać zawłaszczona przez kibiców, rasistów i polityków w jednym ciągu semantycznym? Gdzie gest dłoni może oznaczać pokój — albo groźbę?

W tym sensie każdy z nas staje się współczesnym filologiem. Albo alchemikiem znaczeń — próbującym wydobyć sens z formy, jak złoto z ołowiu.

Dramat uzusu

Często słyszy się, że „język się zmienia”, „język żyje”, „nie ma sensu przywiązywać się do dawnych znaczeń”. Ale to wygodna racjonalizacja semantycznego bałaganu. Prawda jest taka, że język nie żyje sam z siebie. Żyją ludzie, którzy używają go bez zrozumienia. Zmiana znaczenia nie zawsze jest ewolucją — czasem to zwykłe nieuctwo. Błąd, który się rozpowszechnił, bo nikt nie wytłumaczył, jak było naprawdę.

Dlatego dziś mamy słownikowe definicje, z których nikt nie korzysta, i potoczne znaczenia, którymi posługują się wszyscy. Nie dlatego, że to naturalne. Tylko dlatego, że nikt już nie uczy precyzji języka. Zamiast uczyć się, czym są słowa, uczymy się, jak ich używać, żeby nie wyjść na „dziwaka”.

Uzus (czyli zwyczaj językowy) staje się wymówką dla nieuctwa, lenistwa semantycznego i ignorancji normatywnej.

Znaczenie jako porozumienie

Czy to źle, że nic nie znaczy raz na zawsze? Niekoniecznie. To tylko rozczarowujące — szczególnie dla tych, którzy pragną stałości.

Ale właśnie to przemijanie odsłania najgłębszą prawdę: znaczenie nie jest bytem — jest zdarzeniem. Nie rzeczą, lecz spotkaniem. Między słowem a odbiorcą. Między gestem a spojrzeniem. Między pamięcią a wrażliwością. Tak długo, jak istnieje ktoś, kto potrafi jeszcze usłyszeć echo, sens trwa — choćby przez sekundę. I to wystarczy.

Bo znaczenie to nie dziedzictwo. To porozumienie.

Może więc największą troską człowieka nie powinno być zachowanie pomników, lecz dbałość o rozmowę. Nie konserwacja litery, lecz pielęgnacja kontekstu.

Niech naczynie pęknie, jeśli trzeba — byleby była ręka, która poda kolejne. I byleby ktoś umiał jeszcze rozpoznać, co naprawdę zawierało.

„Nie ma nic bardziej niepewnego niż znaczenie. Wystarczy zmiana czasu, miejsca albo osoby, by to samo słowo stało się czymś zupełnie innym.”

— Italo Calvino

Komentarze

Popularne posty z tego bloga