Zapłać i spadaj. Jak działa publiczna misja 

Abonament telewizyjny – opłata za użytkowanie czy haracz? Obowiązkowy abonament telewizyjny i podatki celowe przestają być celowe, gdy znikają w budżetowej czarnej dziurze. Fikcja wspólnotowego finansowania mediów publicznych obnaża mechanizm, w którym państwo przerzuca odpowiedzialność na obywateli, nie dając im ani wyboru, ani kontroli. W efekcie płacimy za coś, czego nie chcemy – i to pod przymusem.

Abonament dla bezradnych

Wyobraźcie sobie, że ktoś wpada na pomysł, aby wprowadzić podatek drogowy dla wszystkich — bez względu na to, czy masz prawo jazdy, samochód, a nawet… dwie nogi. Mówi: „To jest abonament za korzystanie z dróg”. I stwierdza: „Zapłacisz za nie, choć nie masz nawet zamiaru wyjść z domu”. Absurd? Jasne, że absurd. A jednak na tym polega paradoks tzw. abonamentu telewizyjnego, który funkcjonuje jak podatek celowy — tylko że pod publiczną zasłoną.

Zamknięci w telewizyjnej klatce

Od ponad dziesięciu lat nie oglądam telewizji. Korzystam z płatnych platform streamingowych, wspieram niezależnych twórców. Wybieram. Nie żywię się przygotowaną przez kogoś papką informacyjną. W samochodzie słucham Spotify, czasem klasyki przez transmiter. Mam radio, bo auta bez radia kupić się nie dało — mogłem co najwyżej dopłacić za demontaż. Inny przykład - moi znajomi wykupili pakiet telewizji satelitarnej — kanały publiczne dostali w zestawie. Bez możliwości wyboru.

Z każdej strony podsuwany nam jest przymus korzystania z mediów, a następnie żąda się za ten „przywilej” haraczu. Wiele wskazywało na to, że rząd liberalny uwolni nas od tego przymusu. Niestety, pomimo postawienia Telewizji Polskiej w stan likwidacji, prezentuje on coraz bardziej agresywną politykę w sprawie egzekwowania abonamentu. Władza wkracza w obszary dotąd słusznie pomijane – co raz jesteśmy straszeni np. kontrolami samochodowych radioodbiorników. Czyżby pieniądze były potrzebne na jeszcze większego molocha? A może ktoś chce wrócić do organizacji Sylwestra w Zakopanem?

Publiczna, czyli czyja?

Czym właściwie jest telewizja publiczna? Agendą rządową? Spółką prawa handlowego? Kameleonem, który zmienia status w zależności od tego, komu i kiedy ma się przypodobać. Raz misja społeczna, raz biznes, a czasem po prostu narzędzie propagandy.

Obsada stanowisk odbywa się według partyjnego klucza, ale gdy chcesz poznać zarobki zarządu — to już „tajemnica handlowa”. Moloch, który daje pracę tysiącom klientów systemu, w zamian oferuje naprawdę niewiele. Potrzebę istnienia tej instytucji argumentuje się współodpowiedzialnością obywateli za media publiczne. To piękna idea, ale kompletnie nieprzystająca do rzeczywistości. W praktyce oznacza obowiązek finansowania przez obywateli — bez żadnych realnych uprawnień. Treścią programów zarządzają partyjne sfery, a koszt pokrywamy wszyscy.

Programy misyjne? Często tak wątpliwe, że trudno je nazwać misją. Przypominają raczej bezsensowne eventy i zapchajdziury dla gawiedzi. Zamiast rzetelnych wiadomości — publicystyka, która nieudolnie poucza „jak myśleć”. Podstawowe kanały są niekodowane (ale obowiązkowe), za to inne — dostępne tylko w kanałach satelitarnych, za dodatkową opłatą.

To jednak nie koniec. TVP płaci operatorom telewizji satelitarnej za emisję swoich kanałów — z budżetu, czyli z abonamentu RTV lub dotacji publicznej. A Ty jako widz… płacisz temu samemu operatorowi (Canal+, Polsat Box itp.), żeby mieć dostęp do tych kanałów, które już raz zostały opłacone z Twoich pieniędzy. No, pięknie to sobie panowie wymyślili.

“Ja płacę, Pan płaci, Pani płaci”

Z perspektywy systemowej, abonament telewizyjny to podatek celowy wymuszony na obywatelu. Zakłada on, że wszyscy — niezależnie od tego, czy oglądają publiczne programy czy w ogóle mają odbiornik — powinni uczestniczyć w „misji publicznej”. Ale skoro jest to obowiązek powszechny, to dlaczego nie włączyć go po prostu do ogólnego systemu podatkowego?

Po co tworzyć osobną procedurę i angażować pracowników Poczty Polskiej do jego egzekwowania? Gdyby był częścią głównego budżetu państwa, może dysponowano by nim z większą rozwagą?

Tu dochodzimy do pytania ogólniejszego: o sens i zasadność podatków celowych. One mają sens tylko wtedy, gdy służą realizacji konkretnego celu i są płacone przez tych, którzy z owego celu korzystają. Jeśli jednak zamieniają się w ogólną daninę, zasysaną przez centralę bez odpowiedzialności i kontroli — stają się zwykłym haraczem.

Dobrym przykładem jest podatek drogowy połączony z akcyzą na paliwo. To ma sens: płacą ci, którzy faktycznie korzystają z dróg, a im więcej jeżdżą, tym więcej płacą. To sprawiedliwe, bo powiązane z użytkowaniem. Teoretycznie.

W praktyce — po polsku — te środki zamiast zasilać sieć drogową, znikają w centralnej kasie państwa. Tam już rząd dysponuje nimi wedle własnego widzimisię. Efekt? Pieniądze, które mogłyby posłużyć do zbudowania najlepszej infrastruktury w Europie, są marnowane na propagandowe eventy, rozrośniętą biurokrację i doraźne akcje socjalne. Zamiast dobrych dróg — mamy propagandę i dziury.

Na tym nie koniec. Podatek drogowy płacą nawet ci, którzy nie korzystają z dróg powiatowych czy wojewódzkich, bo poruszają się wyłącznie lokalnie. Samorządy często nie dostają nawet symbolicznych dotacji na swoje drogi, mimo że to one odpowiadają za lokalną infrastrukturę. A maszyny rolnicze, które po asfalcie niemal nie jeżdżą, też są obciążone podatkiem. Płacisz za coś, z czego nie korzystasz, a pieniądze trafiają gdzieś daleko — na cele nie do końca jasne i z pewnością niezgodne z pierwotnym założeniem. Czy tak mają wyglądać demokratyczne mechanizmy?

Misja możliwa – ale skromniejsza

Polakom nie jest potrzebna telewizja propagandowa. Jesteśmy wystarczająco krytyczni, by tworzyć własne kanały informacyjne — i robimy to. Mamy ich dziś naprawdę wiele. Telewizja publiczna nie musi walczyć o oglądalność, by uzasadnić swoje istnienie.

Jeśli będzie miała choć jeden rzetelny i bezstronny kanał informacyjny — obroni się sama. Może stanowić jedyny wiarygodny punkt odniesienia w chaosie zaangażowanych telewizji. Do tego dobre pasmo edukacyjne i kanał dla Polonii na Wschodzie. To wszystko.

W mediach publicznych nie potrzebujemy najlepszych na świecie dziennikarzy z pensjami godnymi menedżerów spółek Skarbu Państwa. Wystarczą dziennikarze dobrzy, uczciwi, kompetentni. Niepotrzebne są Rady, Komisje, eksperci od niczego i armia doradców od własnych interesów. Tam, gdzie zamiast treści pojawia się inflacja stanowisk — misja znika. A z nią sens całej instytucji.

Prawdziwa misja nie potrzebuje blichtru — wystarczy uczciwość, skromność i szacunek dla obywatela. I warto uporządkować ten biznes zanim ponownie opanują go populiści.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga